niedziela, listopada 26, 2006

Rozmyślania za kierownicą nr 24 - Nieznana w Polsce siostra Wojciecha Dzieduszyckiego i rzymskie koty

Jeżdżąc po sydnejskich uliczkach rzadko spotykam wałęsającego się dzikiego kota. Jeśli już jakiś z godnością przechodzi, domyślam się, że to legalny mieszkaniec pobliskiego domu. Widać po takim, że jest odkarmiony, czyściutki, z obróżką, a nawet z dzwonkiem - jeśli łajdak lubi polować na ptaki.
Przez rok mieszkając w Rzymie zetknęłam się z gromadami kocich kloszardów, których żyją tam dosłownie stada. Właśnie dzięki kociej sprawie, w końcu 83r. tuż przed odlotem do Australii, poznaliśmy hrabinę Dzieduszycką - rodzoną, starszą siostrę Wojciecha Dzieduszyckiego, znanego śpiewaka operowego i operetkowego, dziennikarza i felietonisty muzycznego, złożyciela kabaretu „Dymek z papierosa”, organizatora Festiwali Chopinowskich w Dusznikach Zdroju i od 99r. honorowego obywatela miasta Wrocławia - którego to obywatelstwa zrzekł się w październiku 2006r. przyznając się publicznie do długoletniej współpracy z S. B.


W 83r pani Dzieduszycka była szczupłą, wysoką kobietą koło osiemdziesiątki. Już nie pracowała, ale przedtem była znaną we Włoszech dziennikarką.
Zasłynęła, gdy wzięła w obronę bezdomne koty zamieszkujące Watykan. W pewnym okresie zaczęto je truć w Watykanie, bo za bardzo się rozmnożyły. Pani Dzieduszycka zaprotestowała w prasie, a potem wystosowała list do samego papieża, z prośbą o zaprzestanie unicestwiania tych pożytecznych zwierząt. Jej prośba została zaakceptowana i egzekucje „dzikusów” w Watykanie wstrzymano. Niezorientowanym wyjaśniam, że Rzym jest miastem kotów. Głównie dzikich, półdzikich i kocich kloszardów.

Rzymianie koty szanują, co nie dziwi przy ogromnych ilościach śmieci przewalających się po ulicach i co się z tym wiąże: stadach szczurów - grasujących we wszystkich brudnych ulicznych zakamarkach - które koty tępią. Rzymianie dzikie koty dokarmiają i to samo robiła moja rodzina, gdy w hotelu Aurelius, na via Aurelia blisko Watykanu, przez rok czekaliśmy, żeby któreś państwo nas przygarnęło.
Jakby mało było dzikusów na hotelowym podwórku, jeden z czekających na emigrację Czechów, ukradł mieszkającą w sklepie spożywczym miłą koteczkę (nazwaliśmy ją Michaśką). Odtąd, pozbawiona bezpiecznej egzystencji stała się kotką emigrantów i przechodziła „z rąk do rąk”: kto wyjeżdżał, przekazywał ją tym, którzy pozostawali. W ten sposób, gdy już prawie wszyscy wyjechali, przypadła naszej rodzinie i właśnie wtedy zafundowała nam prezent w postaci czterech kociąt.

Było to niedługo przed naszym odlotem do Australii. Dyrektor gdy się dowiedział o kociakach, kazał wszystkie usunąć z hotelu, grożąc, że nas wyrzuci. Nie mieliśmy wyboru. Michaśka wraz z dwumiesięcznym przychówkiem została wywieziona autobusem na pobliskie farmy.
W hotelu została tylko konspiracyjnie ukrywana córcia Michaśki: Betunia. Nie mieliśmy siły się z nią rozstać, była naszą ulubienicą. Nadziei na zabranie jej do Australii też nie mieliśmy. Musiałaby odbyć półroczną kwarantanną w Anglii, miesięczną w Australii, co razem z biletem lotniczym kosztowałoby około pięciu tysięcy dolarów USA.

Przed wyjazdem musieliśmy znaleźć kogoś, kto by się nią zaopiekował. I właśnie dzięki Betuni poznaliśmy panią Dzieduszycką. Ktoś w Domu Polskim w Rzymie powiedział, że trzyma ona w swoim mieszkaniu kilkanaście kotów i przygarnia każdego kociego nieszczęśnika.
Pani Dzieduszycka zajmowała duże mieszkanie w starej kamienicy. Koty miały tam swój własny, pełen półek pokój, z osobną łazienką. To przygarnięte stadko żyło w przyjaźni, co nie często się zdarza - koty nie akceptują kocich przybyszów. Wszystkie zwierzaki były czyściutkie, nie czuć było fetoru kociego moczu, czystości ich łazienki niejeden by pozazdrościł!

Spędziliśmy u p.Dzieduszyckiej niecałą godzinę, przyznam, że głównie zajmowała nas Betunia, z którą ciężko się było rozstać - nazajutrz odlatywaliśmy do Australii.
Pani Dzieduszycka opowiadała tragiczne historie kocich nieboraków, które w jej domu znalazły azyl oraz o swojej pracy dziennikarskiej. Potwierdziła, że jest siostrą Wojciecha. Wspomniała też, że dwa razy przeżyła swoją śmierć: jako żołnierz AK, dwa razy była skazana na rozstrzelanie. Nie wypytywałam jak to się stało, że przeżyła, nie chciałam być niedelikatną, nie znałyśmy się przecież, ale byłam wstrząśnięta jej historią i pełna podziwu dla jej skromnego życia poświęconego nieszczęśliwym istotom.

W październiku 2006r. w telewizyjnym dzienniku polonijnym pokazano jej, obecnie 94 letniego brata - Wojciecha Dzieduszyckiego, który przyznał się na stare lata, że niedługo po wojnie, przez 23 lata był agentem U.B. i S.B. działając pod kryptonimem „Turgieniew”. Został zwerbowany poprzez szantaż, gdy siedział w więzieniu za przekręty gospodarcze. W liście, w którym zrzeka się honorowego obywatelsta miasta Wrocławia napisał: „Może Bóg dał mi tak długie życie po to, abym mógł te słowa z siebie wydobyć.” Płacząc przepraszał wszystkich, którym wtedy szkodził. Z jego teczki wynika, że działał bardzo świadomie, złożył takich raportów kilkaset i że był nadgorliwym agentem, gdyż sam proponował, co może donosić i na kogo. Z powodu tych raportów kilka osób trafiło do więzienia i straciło pracę.

Nie mnie sądzić dlaczego to robił – S.B. potrafiło złamać człowieka. Jego żona była w szóstym miesiącu ciąży, gdy podpisał zgodę na współpracę; a z dokumentów I.P.N. wynika, że nie przyjmował pieniędzy, z wyjątkiem 500 zł w 65r.
Przypuszczam, że gdybym znalazła się w podobnej sytuacji i zagrożonoby mi śmiercią, nie dałabym się złamać. Ale gdyby zagrożono mi śmiercią najbliższych, podpisałabym współpracę. Wolałabym dać się upodlić, niż skazać kogoś bliskiego na śmierć. Oczywiście donosiłabym jedynie na szuje i robiłabym to jak Marek Hłasko, do czego przyznał się w „Pięknych dwudziestoletnich” (wygadywał niestworzone historie na działaczy partyjnych i łajdaków.) Cóż... mogę tylko dziękować Bogu, że ominęło mnie tak straszne życiowe doświadczenie.

W ostatnich latach okazało się, że zmuszanych do donosicielstwa były w Polsce być może miliony. Czy należy ich wszystkich osądzić i ukarać? A może dla większości z nich, już sam fakt, że MUSIELI to robić, stanowi najwyższy wymiar kary?
Przed publicznym ujawnianiem każdego współpracującego z S.B, należałoby dokładnie zbadać jego sprawę, bo dziś powinien być karany tylko łajdak, który skuszony korzyściami materialnymi, szkodził niewinnym.

Akcent Polski grudzien 2006r.

Nasze rzymskie koty: Michaśka z rodziną, Betunia na rękach u trzyletniej Selmy i koci wizytatorzy: gadatliwy Żucio i Grzeczniutka














__________________________________________________________