poniedziałek, listopada 06, 2006

Nie dajcie się zwariować! nr 11 - „PRZEGADANE POGADANKI” w Klubie Polskim w Ashfield

W tytule podałam, że były to „pogadanki”, bo właściwie nie wiem jak mogłabym nazwać to, co odbyło się w Klubie Polskim Ashfield popołudniem 5 listopada 2006r.
Nie był to koncert, bo było za mało muzyki, nie była to akademia ku czci, nie było to zebranie otwarte ani odczyt, czy referaty. Nie mam pojęcia co to było. Przypominało wolne występy w londyńskim Hyde Parku.


Najpierw, w lustrzanej sali zaprezentowano wystawę poświęconą generałowi Tadeuszowi Kościuszce, która jak słyszałam objechała całą Australię. Wystawa rzetelna (nie zabrakło nawet 500-setki z wizerunkiem generała!). Wzruszały ocalałe mundury z czasów II wojny światowej oraz prace malarskie dzieci ze szkół sobotnich. Sprawa niewątpliwie pożyteczna. I na tym mogłoby się zakończyć - pozostałoby dobre wrażenie.

Natomiast wystąpienia różnych osób w sali koncertowej mogliśmy sobie darować. Do tego były to (z jedynym wyjątkiem) przemówienia w języku angielskim. Nie zauważyłam, żeby widownia zapełniona była Australijczykami, z pewnością ¾ sali zajmowali przedstawiciele Polonii. Należało więc tylko PEWNE sprawy omówić w j.angielskim, ponieważ była to impreza w klubie polskim, a nie w Parlamencie.

A jak to wyglądało?
Najpierw ktoś wygłosił b. długą tyradę, której urozmaiceniem były taneczne manewry prelegenta, najwyraźniej niemogącego sobie znaleźć miejsca. Później Joanna Kazmirowicz bardzo długo i niewyraźnie czytała z kartki. Następnie Ernestyna Skurjat zaprezentowała za pomocą slajdów życiorys Pawła Edmunda Strzeleckiego i to był najciekawszy punkt programu - choć rozwlekłe tłumaczenie polskich napisów na j. angielski zbyt przeciągnęło - nawet ten jedyny, urozmaicony moment imprezy. Potem, pechowo, film o Pawle Strzeleckim pokazał głównie mapy przez niego sporządzone, oraz niestety, tylko mówiących jego potomków. Zabrakło zdjęć i kadrów z miejsc, które odwiedził.

Jedyne wystąpienie w języku polskim – Marianny Łacek, która opowiadała o życiu Tadeusza Kościuszki, zostało dość impertynencko przerwane przez organizatorkę „Pogadanek”. Do takich ekscesów nie może dochodzić na scenie (a nawet pod sceną...) Należało wcześniej uzgodnić jak długo może mówić prelegentka - podając jej dokładny czas wystąpienia. Nic dziwnego, że na widowni głośno zapretestowano przeciw tej niezręczności. Do tego była to jedyna pogadanka w języku polskim!

Gdy wreszcie na scenę zaczęli wchodzić członkowie zespołu muzycznego, resztki publiczności (bo 60% już opuściło salę), miały nadzieję, że będzie się działo coś ciekawego.
Niestety, najpierw pianistka Monika Kornel długo czytała w j. angielskim, a potem dyrygent niestety ...długo przemawiał.
Gdy w końcu orkiestra zaczęła grać polonezy T. Kościuszki nie wytrzymałam i opuściłam salę. Zbuntowałam się nie jako przedstawicielka mediów polonijnych, ale jako muzyk. Przykro mi, ale orkiestra - zwyczajnie nie stroiła.

Polonezy naszego wspaniałego generała do arcydzieł nie należą. Można je potraktować jedynie jako ciekawostkę. Nie należało ich wykonania powierzać amatorom - to uwypukliło ich nijakość.
Gdyby zagrała je para naszych wspaniałych muzyków: Monika i Wojciech Kornelowie, którzy zaprezentowali je kiedyś w sydnejskim konserwatorium, w cyklu koncertów poświęconych polskiej muzyce; gdyby jeszcze dwie, trzy pary z któregoś naszego folklorystycznego zespołu zatańczyły poloneza - te muzyczne miniaturki byłyby niewątpliwie barwnym urozmaiceniem programu. Czym się stały nie powiem...

I tak długo wytrwałam na posterunku! Należy mi się medal. Gdy impreza się zaczęła przy moim okrągłym stole siedziało dziesięć osób. Gdy wychodziłam, został jeden niedobitek.
Po jakimś czasie zajrzałam na salę i na scenie zobaczyłam gitarzystę; zaciekawiona weszłam do środka, żeby go posłuchać. Niestety i ten zaczął od pogadanki w języku angielskiem. Całkowicie zniechęcona wyszłam, wobec czego nie jestem w stanie ocenić muzycznych talentów gitarzysty.

Mogę za to stwierdzić całkowitą klapę „Przegadanych pogadanek”, bo nasłuchałam się na ich temat w kuluarach klubu! Krytyka, oburzenie, żarty, zawód, zniechęcenie – oto oceny publiczności popołudnia w Ashfield.

OGROMNA SZKODA I ZMARNOWANA SZANSA! Na imprezę przybyło 200 osób!!! Policzyłam. Wprost niemożliwa liczba zainteresowanych śladami polskimi w Australii, bo na podobne imprezy przychodzi zwykle kilkadziesiąt osób. Niestety ci, którzy znaleźli się tu po raz pierwszy, na pewno nie dadzą się namówić na kolejną imprezę, a przecież chodzi o to, żeby ludzi ściągać, a nie odstraszać?
Podobno organizatorzy uważają, że impreza była świetna. Zacytuję im słowa piosenki Niemena: „Nie patrzmy ufnie w luster kryształy, z samozachwytu nie będzie chwały...”

Jeśli zdajemy sobie sprawę, że jest zainteresowanie imprezą, że przybędzie dużo ludzi, niech organizują ją profesjonaliści. Mamy ich pod dostatkiem: reżyserów, aktorów, muzyków, wokalistow, zespoły folklorystyczne – naprawdę jest w kim wybierać! Sprawdzili się na wielu wspaniałych imprezach. Szkoda, że nie powierzyło się ich doświadczeniu i talentom przedstawienia tak ważnych w Australii Polaków jak Paweł Edmund Strzelecki i Tadeusz Kościuszko, który choć o Australię nie walczył, to jednak znalazł się na jej szczycie.

Amatorzy i początkujący mogą startować przy organizowaniu imprez mniejszych. Cześć im i chwała, że garną się do niewdzięcznej pracy społecznej, ale i ta praca wymaga długoletniego doświadczenia.
Powinni zacząć od terminowania u zawodowców, a dopiero potem, samym puszczać się na głębokie wody.

__________________________________________________________