piątek, marca 16, 2007

Ojciec polskiego bluesa – Tadeusz Nalepa – nie żyje

Znów, za wcześnie odszedł kolejny Mistrz – legenda polskiego bluesa.

4 marca 2007r. w wieku 64 lat zmarł Tadeusz Nalepa – kompozytor, gitarzysta i wokalista. Nagrał 26 płyt, większość z nich uzyskała status „złotej płyty”.
W dzieciństwie uczył się gry na skrzypcach i na akordeonie, na początku lat sześćdziesiątych, zafascynowany muzyką rock and rollową i big beatem nauczył się grać na gitarze. Karierę muzyczną zaczął od grania i śpiewania w restauracjach i klubach rzeszowskich. I już w 1963r. wraz z Mirą Kubasińską (późniejszą żoną), zostali laureatami II Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie.

W 1965r. założył grupę Blackout, której wokalistami byli Mira Kubasińska i Stanisław Guzek, obecnie znany jako Stan Borys. W 1966r. Blackouci debiutowali na IV Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, występując w serii koncertów zespołów młodzieżowych. (Równolegle debiutowali wtedy Skaldowie, Trubadurzy i Tajfuny.) Właśnie na tym festiwalu jedyny raz spotkałam Tadeusza Nalepę prywatnie, „na żywo”. Sprawił na mnie wrażenie człowieka spokojnego, raczej milczącego, pogodnego choć z takim uśmiechem „do wewnątrz”. Z poczuciem humoru czasem sarkastycznym.

Już na tym festiwalu, T. Nalepa wraz z muzykami tworzącymi grupę Blackout zaprezentował muzykę odmienną od obowiązującej wtedy bigbitowej mody. Nawet jego pierwsze kompozycje skłaniały się w stronę nieznanego jeszcze w Polsce wszem i wobec – bluesa. W 1968r. Blackouci rozpadli się i utworzyła się grupa Breakout (nazwa sugerowała przełom w obowiązujących do tej pory konwencjach muzycznych). Początkowo jedyną wokalistką tego zespołu była Mira Kubasińska. Zespół wyjechał na koncerty do Europy zachodniej i tam przyswoił sobie najnowsze trendy muzyki rockowej i co szalenie ważne: przywiózł doskonały sprzęt muzyczny, nieosiągalny w Polsce. Ich nowy image (także w hippisowskim sposobie ubierania się i fryzurach), spowodował niezwykłą popularność zespołu.

Pierwszy krążek tej grupy „Na drugim brzegu tęczy” to były same przeboje! Wątpię, czy znajdzie się w Polsce chociaż jeden egzemplarz tej płyty, który nie byłby zdarty do granic możliwości! Sama pamiętam, jak wraz z kolegami muzykami, godzinami słuchaliśmy tych utworów ucząc się gitarowych pochodów i solówek, a improwizacje Włodzimierza Nahornego zapierały nam dech w piersiach! Bo była to pierwsza w Polsce współpraca muzyka jazzowego z zespołem młodzieżowym i uwieńczona doskonałym efektem.
Płyta była kultowa nie tylko przez sugerowanie „odlotu” (na drugim brzegu tęczy), czy podkreśleniem królika, będącego symbolem hippiesów, ale głównie dzięki niepowtarzalnej, oryginalnej muzyce. Niby prostej, ale wszystko tam było trafione - wszystkiego było w sam raz.
Na tej płycie wychowało się wielu znanych potem polskich muzyków i kształtowała ona gusty młodzieży polskiej. (Zresztą, tak jak i następne płyty tej grupy...)
Słuchając potem nagranych longplayów Tadeusza Nalepy zaczęliśmy przyzwyczajać się do jego charakterystycznej wokalistyki. A była ona całkowicie odmienna od kanonów obowiązujących do tej pory w Polsce. Dziś, gdy słucham jego płyt, nie wyobrażam sobie, że można by te bluesy interpretować inaczej. To tak jak ze śpiewaniem Jimmi Hendrixa, najpierw słuchacza uderzała ta - właściwie melodeklamacja, ale później dochodziło się do wniosku, że tylko tak powinno być!
To samo było z wokalem Tadeusza Nalepy. Podawanie poetyckich, a zarazem dramatycznie bluesowych tekstów Bogdana Loebla (w amerykańskim bluesie pełno nieszczęśliwych miłości, zdrad, zabójstw, morderstw, rozczarowań i goryczy), jednym słowem tekstów wręcz sensacyjnych, w sposób monotonny, pozornie bez emocji - właśnie zwiększało napięcie i nie pozwalało zapomnieć.

Podobnie było z jego stylem gry na gitarze. Niektórym brakowało w niej brawurowych i zagmatwanych solówek, które często stwarzają niepotrzebny bałagan. Gitara Nalepy w jakimś sensie była ( jak napisał na internecie, we wspomnieniu o nim Robert Sankowski) „leniwa, snująca się i ascetyczna”. Myślę, że przede wszystkim brzmiała stylowo, nie było w niej fałszywego bluesa, nic z taniej błyskotliwości. Każdy dźwięk był na swoim miejscu – wszak genialność polega także na tym, żeby trafić w sedno i nie przedobrzyć.

Przy tym był wybitnym kompozytorem. Myślę, że do dziś nikomu nie udało się dorównać do doskonałości jego bluesów. Linie melodyczne idealnie dopasowane do równie doskonałych tekstów Bogdana Loebla stworzyły arcydziełka nowoczesnej, polskiej muzyki bluesowej.

Trafnie nazwano Tadeusza Nalepę „ojcem polskiego bluesa”. „Mogę być nawet i matką.” – żartował z tego określenia w rozmowie z dziennikarzem. – „Ja się na żadne przydomki nie obrażam. Po prostu nagrałem pierwszą w Polsce płytę z muzyką bluesową, to wszystko.”

Porównywano go do legendarnego Johna Mayalla, w którego zespole zaczęło karierę wielu znanych potem, światowej sławy muzyków bluesowych. Podobnie u Tadeusza Nalepy rozpoczynali kariery i współpracowali z nim znani polscy muzycy, bowiem nieustannie eksperymentował poszukując nowego brzmienia, nigdy zresztą konkretnie nie odchodząc od bluesa. Jego i Miry Kubasińskiej syn Piotr - jako kilkuletnie dziecko uwieczniony na okładce płyty „Blues” - też został gitarzystą. Grał na gitarze wraz z ojcem, a także w znanym zespole Grejfrut.

Tadeusz Nalepa konsekwentnie, przez lata nagrywał kolejne albumy bluesowe. Po rozwiązaniu grupy Breakout, od 1981r. po ogłoszeniu stanu wojennego, nagrywał już pod swoim nazwiskiem, współpracując z muzykami znanych polskich zespołów. W 2003 został uhonorowany przez prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Był aktywnym muzykiem do końca, nagrywał i koncertował - choć w ostatnich latach coraz rzadziej, ciężko chory na nerki musiał być regularnie dializowany. Kilka lat temu czytałam w polskiej gazecie, że przeszczepiono mu trzecią nerkę, a ostatnio także problemy z kręgosłupem miały go wyłączyć z czynnego życia na kilkanaście miesięcy. „Z pokorą przyjmuję wszystko łącznie z chorobą i nieszczęściami, jakie człowieka dotykają.” – powiedział w jednym z wywiadów – „Kłopoty też są potrzebne.”

Niedawno zmarła jego była żona i wokalistka Mira Kubasińska – i tak, powoli odchodzą muzycy, którzy w latach sześćdziesiątych dali początek polskiej muzyce młodzieżowej; ale zostają po nich płyty i wideoklipy i do dziś ich muzyka kształtuje gusty słuchaczy, nawet tych, którzy urodzili się dużo później.

„Zawsze wierny mi...” śpiewał Tadeusz Nalepa. Byli wierni sobie do końca. On i blues.

Express Wieczorny, Sydney

__________________________________________________________