niedziela, lutego 15, 2009

Serial Magda M. i inne filmowe ...nieporozumienia

__________________________________________________

Właśnie skończyłam oglądać trzecią część tego serialu. Zajęło mi to pełne dwa dni, w które posłałam w diabły całą społeczną, polonijną pracę i oddałam się absolutnie i całkowicie IRYTACJI nad głupotą tytułowej bohaterki, a raczej scenariusza. Choć przepraszam, może Radosław Figura z premedytacją wymyśla scenariusze dla idiotów - bo na tym świetnie się zarabia... (Już widzę, jak wielbiciele tego serialu palą mnie na stosie...)

Mieszkającym w Polsce czytaczom Blogowiska muszę wyjaśnić, że wśród Polaków mieszkających w Australii krążą dyski z seriami polskich seriali, wobec czego zaliczamy je jednym duszkiem...

Poprzednie odcinki Magdy M. jakoś strawiłam, głównie dlatego, że lubię Pawła Małaszyńskiego. I nie mogę się nadziwić, jak ten świetny w końcu aktor, mający charyzmę (nie tylko urodę...), męczy się w roli zakochanego w idiotce. (Zanotowałam, że dopiero w 49 odcinku nauczyła się parzyć kawę w expressie.)
Niestety, nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem w takim razie zaliczyła studia prawnicze, wygrywa sprawy! i uważana jest przez kolegów za świetnego (?) adwokata.
Joanna Brodzik ma ładną buzię, ale nie przekonuje mnie porażająca miłość do niej różnych panów, bo takich jak ona ładnych kobiet, jest wiele. Musiałaby mieć w sobie to „coś”, żeby powalać na kolana. A nie ma.
Do tego, prawie w każdej scenie jest fatalnie ubrana. Nie mam pojęcia, komu zależało na tym, żeby ją szpecić. Ale to palto z bufkami, czy te koszmarne kostiumiki niby Channel, z guzikami wielkości bombek na choinkę, bure kolory... Warkoczyki – uszki królika u mocno dojrzałej w końcu kobiety... Antyseksi. (Gdy coś mnie nudzi w oglądanym filmie, rejestruję szczegóły. Ziewałam patrząc na mizdrzącą się Joannę Brodzik, dlatego obejrzałam jej garderobę. )
Ciekawe, czy infantylność narzucił jej reżyser, czy też sama stworzyła taką postać? Nie widziałam jej w żadnej innej roli, więc nie wiem, czy jej mimika na codzień potrafi być zwyczajna i przekonywująca jak u jej serialowych koleżanek.
Nigdy też nie słyszałam o idiotce, która by z powodu niepowodzenia w miłości mazała sobie twarz czekoladowymi lodami i rozsypywała popcorn po całym mieszkaniu, robiąc przy tym co chwilę buzię w ciup, a oczy w słup.
Nie do wiary, że czasami scenarzysta każe jej wygłaszać dowcipne riposty! Nie jestem w stanie pojąć, skąd autor czerpał wzorce dla tego typu bohaterki, czyżby takie były obecnie w Polsce modne? Głupawe, 100 procentowe egoistki i egocentryczki. Przecież ta postać jest zajęta tylko i wyłącznie sobą, innych co najwyżej poucza – ni w pięć, ni w dziewięć zresztą - na przykładzie swoich niepowodzeń...
Przy tym jest ona masochistką. Stwarza życiowe problemy tam, gdzie ich nie ma i następnie dręczy siebie, znajomych i widzów z perfidną rozkoszą.
Paweł Małaszyński jest zmuszony do grana zakochanego w niej, ale między tą parą w ogóle nie iskrzy! Nawet gdy się całują i to przez cały serial!, jest to lód i śnieg, i może dlatego ostatnia scena, właśnie w takiej scenerii pieczętuje ich pojednanie. (Brrr... na hibernację zapewne, bo nie na miłosny związek...)
Więcej zaangażowania wykazywał Piotr w scenach z byłą żoną, łajdaczką co prawda, ale interesującą...
I kolejny nonsens: autor scenariusza przypuszczalnie nigdy nie był w Australii. Nie ma więc pojęcia, że nie istnieją tutaj faceci jak Kuba - zadurzeni w szkolnych miłościach, do tego mający forsy jak lodu... Ci, którzy wyemigrowali do Australii zaliczyli trudną szkołę życia, zaczynając wszystko od początku, borykając się przez wiele lat z ogromnymi trudnościami (nie tylko gorący klimat, ale i status imigranta niestety...). Niewielu zostało milionerami, przeważnie największym osiągnięciem Polonusa jest kupienie na kilkudziesięcioletnie spłaty domku, czy mieszkania, samochodu, mebli oraz posłanie dzieci na studia (bardzo drogie).
Ci, którzy jeżdżą do Polski z pewnością nie wyścielają różami (ile kosztuje 1. róża w Polsce?, u nas około dolara, na filmie było więc róż za kilka tysięcy... ) schodów i ulicznych chodników po to, żeby deptała je głuptaska.
A jak wyobraża sobie scenarzysta zaklimatyzowanie się Magdy w Australii? Mając pod czterdziestkę opanuje język? Zda egzaminy na prawnika? W Australii jest inne prawo. Kompletne bzdury.
A i cóż by ona robiła w Australii, oprócz podziwiania wyczynów Kuby na desce i wzdychania za pocałunkami Piotra? Może musiałaby sprzątać cudze mieszkania? W Polsce ma chociaż dobrze płatną pracę i kota... (Mądrzejszego od niej...) Niewiarygodna postać, do tego główna rola!...
A przecież inne osoby w tym serialu zachowują się jak normalni ludzie, przekonuje nawet Beata Tyszkiewicz w roli perfidnej matki szukającej żony dla syna starego kawalera.
Na domiar złego wszyscy ci ludzie - mając swoje prawdziwe życiowe problemy - zajmują się przekonywaniem głupolki, która nie może wybaczyć ukochanemu mężczyźnie ...że zataił przed nią śmiertelną chorobę.
Zdrajca! Wyjechał, aż na pół roku! Nie pochwalił się, że jedzie służyć za doświadczalnego królika. A największe oburzenie wzbudza jego wyjaśnienie (mające być pośmiertnym...) nagrane dla niej na DVD. Zgorszeni są wszyscy, którzy wyznanie niemającego nadziei na przeżycie oglądają, łącznie z mamusiami obojga. Cytat z filmu: „Trudno zaufać komuś po takim(!!!) postępku” . No... to już lepiej, żeby umarł...
Oglądając te brednie zastanawiałam się, czy przypadkiem to nie ja skretyniałam i nie nadążam za postępem w Polsce, bo jak widać, u nas w Australii ludzie są nadal zacofani.
Współczuliby Piotrowi, pomagali i przede wszystkim rozumieliby, że jest prawdziwym człowiekiem, bo chciał zaoszczędzić cierpienia ukochanej osobie.
A czy widzowie mogą sobie wyobrazić mizdrzącą się Magdę przy łóżku kochanka wyniszczonego chorobą? Siedziałaby w kącie upaprana lodami i robiłaby mu wyrzuty, że jej nie podziwia i umiera bez pozwolenia.
I jeszcze to zakończenie: on cudem ocalony, ma się regenerować i nie wolno mu się denerwować, a najwięcej stresów przysparzają mu ona i ojciec, który niby ma być podobny do niego (czy też odwrotnie...). W niektórych scenach Paweł Małaszyński uśmiecha się dziwnie, jakby śmiał się z niedorzeczności serialu...

Panie scenarzysto, w jakim celu napisał pan taki gniot? – przecież największy idiota nie weźmie tej historii na poważnie.
Obejrzałam pięćdziesiąt kilka odcinków, bo lubię Pawła Małaszyńskiego oraz tą, już wymienioną resztę obsady. A dobrnęłam do końca, bo chciałam wiedzieć, jak się ta farsa skończy!
I gdyby w ostatnim odcinku był ślub, wiadomo byłoby, że to prawdziwy koniec. I filmu i Piotra. A tak niestety... wciąż jest nadzieja, że pan scenarzysta wymyśli ciąg dalszy, w którym być może Piotr umrze, a ona mu tego nigdy nie daruje, flirtując z kolejnymi „porażonymi” jej niewiarygodną urodą i osobowością facetami. A przyjaciele będą ją pocieszać i sprzątać mieszkanie z prażonej kukurydzy... Ufff... (Zauważyłam, że aktorzy grający przyjaciół patrzą na nią jak na eksponat.)

A propos: niektórzy uważają za hańbę zagranie w dobrze płatnej reklamie (co uważam za bzdurę, jeśli produkt naprawdę jest dobry), a nie wstydzą się kreować postaci przygłupa, w niemądrym serialu.
Głupiutka i sympatyczna jednocześnie może być tylko Bridget Jones, ale grająca ją Renee Zellweger ma wdzięk i nawet jej nadwaga jest seksowna. No i jest ta postać śmieszna, wzruszająca, niewydumana. Z przymrużeniem oka wierzy się w nią, w przeciwieństwie do mizdrzącej się polskiej pseudointelektualistki.

Na antypodach oglądamy polskie seriale, bo jesteśmy ich spragnieni. Choć mieszkamy daleko, psychicznie siedzimy wewnątrz naszej pierwszej ojczyzny. Nawet jeśli seriale są głupawe zaliczamy je, często tylko dlatego, żeby przypomnieć sobie, jak wyglądają znane miejsca lub zarejestrować, co się zmieniło.
Jednak szkoda, że oglądając wiele współczesnych polskich filmów, niewiele znalazłam w nich prawdy o życiu w Polsce. Głównie panoszy się moda na nowobogackich i gangsterów. Te wspaniałe rezydencje, nocne i dzienne lokale, samochody... i co kilka scen panorama Warszawy z kilkunastoma(!) wieżowcami dookoła Pałacu Kultury i Nauki (jak on się teraz nazywa?), żeby pokazać, że dorównujemy Zachodowi. (Tylko, że życie w USA nie jest takie, jak to sobie wyobrażają nasi scenarzyści...)
Rozumiem, że powodem tej fascynacji jest pół wieku wegetacji w siermiężnej komunie, ale czy dlatego musimy tracić indywidualność? Kiedyś polska kinematografia była ceniona na świecie i obawiam się, że to ona przejdzie do historii filmu, a dzisiejsza - tak długo, póki nie zaczniemy robić filmów prawdziwych - będzie chałą z zakalcem, którą można się udławić.
Na domiar złego wspólna wada wszystkich polskich filmów: fatalnie nagrany dźwięk! Agresywna muzyka zagłusza dialogi (oczywiście najczęściej jest to muzyka w stylu hoollywoodzkim...). Także aktorzy często mamroczą i wtedy, aż się proszą polskie napisy! A gdy przestają mamrotać, muzyka wali w uszy jak wybuch bomby atomowej!
Za dużo też w naszych filmach blondynek ze spalonymi włosami. Połowa Polek jest ciemnowłosa, czy ruda... Często też aktorki przebrane za wampy, wcale jak wampy nie wyglądają, bo są ...nieatrakcyjne.
Zauważyłam też, że w serialach nieszczęśliwie powtarzają się aktorzy - zawodzi casting. Np. gdy jedna aktorka doskonale wypada jako maltretowana przez męża żona, to w drugim serialu, grając rolę modliszki, jest w ogóle nieprzekonywująca, bo jak jej kanciato-ascetyczna uroda ma powalić i zniszczyć faceta? Może jakiegoś pustelnika...
Lub inny przykład: aktor grający rolę lekarza zabijającego pacjentów, zaraz potem gra polskiego papieża.
Myślę, że dobrych aktorów jest w Polsce dosyć i lepiej zastosować się do Roberta de Niro, który odmówił zagrania Chrystusa, tłumacząc, że dopiero co grał Lucyfera, więc nie potrafi się tak szybko przestawić.
I jeszcze jedno! Nasze bohaterki wykształcone i na stanowiskach, wychodząc na wieczór stroją się w złote toalety. No... na tzw. Zachodzie, tak ubierają się panie uprawiające najstarszy zawód świata. To może bezpieczniej byłoby nie kierować się fałszywymi wyobrażeniami luksusu...
Na szczęście, są także dowcipne polskie seriale, zrobione i zagrane z wdziękiem, jak choćby Ranczo Wilczkowyje, czy choćby Bulionerzy.

Choć przyznam się, że obejrzę nawet najgorszy polski film, czy serial, nie tylko z ciekawości, ale i z sentymentu...


Ps. Poszukałam na necie fotek do tego felietonu i przy okazji przeczytałam, że serial jest niesłychanie w Polsce popularny! Zdobył nawet 10 miejsce w kategorii: najlepszy polski serial. Pewnie zgodziłabym się z tą kwalifikacją, gdyby ...nie było w nim tytułowej postaci, ponieważ wszystkie inne są świetne.
Z niepokojem przeczytałam też, że chciano dokręcić wersję filmową, ale na szczęście Paweł Małaszyński nie miał czasu. Ale niestety przeczułam, że to jeszcze nie koniec, bo będzie ...ciąg dalszy serialu!...


__________________________________________________