czwartek, października 16, 2008

Rozmyślania za kierownicą nr 21 - Czy mamy prawo nie wiedzieć?

____________________________________________________

Narodziny Chrystusa to misterium... zatem i życzenia mistyczne: wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego 2009 Roku!...

_________________________________________________________

Uwaga! Niedługo będzie nowy felieton.
Zawiadamiam - wpisując cokolwiek, ponieważ Onet.pl zlikwidował! mój blog "Do góry nogami - w Australii", gdyż nie było na nim wpisu przez pół roku! Ha!
Nie myślę jednak, że Blogspot to zrobi, nie mam wpisów czasem przez dłuuuuuugi czas, a blogi egzystują.
Jest to dla mnie nauczką, żeby nie zakładać blogów ...polskich i przestrogą dla posiadających bloga na Onecie. Szkoda...

Czytelników "samolotu do Australii" zapraszam zatem na Blogowisko na bezpieczniejszym Blogspocie.
___________________________________________________

Jeszcze długo, przejeżdżając autem pod jakimkolwiek wiaduktem, będę przypominać sobie szwedzko-duński film „Lilya 4-ever” Lukasa Moodyssona. Nagrodzony na festiwalach w Venecji, Toronto i w Londynie, przez krytyków filmowych oceniony na pięć gwiazdek i uznany za arcydzieło. Ponieważ jest to historia rosyjskiej dziewczynki i akcja w części toczy się w Rosji - grają rosyjscy aktorzy i dialogi są w języku rosyjskim. Po obejrzeniu tego filmu odechciewa się żyć.

Dlatego zaleciłabym, żeby obejrzeli go wszyscy tumiwisiści, znieczule, motylki i tym podobne istoty pozbawione ludzkich uczuć oraz siedzący na płocie. Po to, żeby doznając szoku po obejrzeniu przerażających scen z filmu, przestali co niedzielę przyjmować komunię bez rozgrzeszenia... (Choć... Bogiem, a prawdą, oziębłości na cudzą krzywdę żadna wiara nie uznaje za grzech śmiertelny...) A przecież, o takich sprawach należy krzyczeć, żeby zniknęli ze świata mający oczy szeroko zamknięte, co każde świństwo usprawiedliwiają i nie chcą znać brzydkiej prawdy – ponieważ ta zakłóca ich spokój.
Czy Bóg dał nam prawo bycia obojętnym i czy z tego grzechu rozgrzesza?
Jak jest, kiedy ten padół łez opuścimy? W książce „Życie po śmierci” Raymond Moody zebrał i zapisał wrażenia ze śmierci klinicznej ok. 150 osób. Z tych relacji wynika, że na tamtym świecie tylko dwa grzechy są karane piekłem (nie, nie ogniem wiecznym, a przerażającą samotnością...) - morderstwo i egoizm.

U niektórych, doświadczenie na sobie zbyt wielkiego zła powoduje znieczulicę, niechęć, nienawiść, gorycz. To da się usprawiedliwić. Ale czy można wybaczyć szczęściarzom unoszącym się na powierzchni, których nie interesuje, że inni toną. Aż mnie korci, żeby pożyczyć im najgłębszych doznań, takich aż do dna... Bo jaki sens ma, chronienie ich przed poznaniem brutalnej prawdy? Rozsądnie, przed filmem „Lilya 4-ever”nie pojawia się napis, że widzowie o słabych nerwach nie powinni zasiadać w tym momencie przed telewizorami, bo zwykle nie umieszcza się go przed filmami, w których scenariusze są z życia wzięte. Przeważnie to ostrzeżenie odnosi się do wymyślonych horrorów i thrillerów, na których krew bryzga na wszystkie strony, eksplozje rozrywają bohaterów na tysiące kawałków, czy też na masowych orgiach obnażają się seksualne perwersje odrażających dewiantów. (Choć niestety... fikcja tych filmów coraz szybciej wdziera się w życie...)

Film „Lilya 4-ever” wbrew sugestii tytułu, to nie bajka. To historia wykorzystywanego seksualnie dziecka, a takich żyje obecnie na świecie setki milionów i niewiele zaryzykuję, jeśli przypuszczę, że może być ich nawet miliard.

Lilya to 16-letnia dziewczynka żyjąca w przygnębiającym osiedlu posowieckim: komunistyczne bloki, tym straszniejsze, że w rozkładzie... Wiele budynków opuszczonych, z powybijanymi szybami. Zamieszkałe, z zagrzybionymi ścianami, zardzewiałymi kaloryferami i rurami, rozpadającymi się parapetami i wiszącymi „na włosku” balkonami, z odrapanymi i zdewastowanymi klatkami schodowymi. Życia prawie tu nie ma, czasem jakaś grupka dzieci posiedzi chwilę na ławce, bezdomni wysikają się koło śmietnika, pijak śpiący pod ścianą przekręci się na drugi bok, ktoś po schodach podąży do swojej brudnej nory. Beznadziejne życie, w beznadziejnym otoczeniu. Nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Panuje powszechna znieczulica... Typowy przykład mutacji: człowiek żyjący w okrutnym świecie, sam staje się zacięty i zły...

Lilya jest nieślubnym i niekochanym dzieckiem. Nigdy nie widziała swojego ojca, wojskowego, którego obowiązki rodzicielskie ograniczyły się do zapłodnienia. Matka znajduje sobie partnera z USA i nie planuje zabrania córki do tego eldorado. W noc przed wyjazdem, w łóżku namiętnie ściska samca i w ekstazie szepce: „wyjeżdżamy, tylko ty i ja!...” A rano, już stojąc w drzwiach, widząc, że oszukana Lilya siedzi obojętna, pyta obrażona „Nie pożegnasz się ze mną?”. Dziewczynka wstaje i chłodno, z obowiązku obejmuje matkę. Ale to tylko pozór. Jest dzieckiem, które potrzebuje miłości i opieki. Gdy rodzicielka wsiada do samochodu, wybiega na ulicę z rozpaczliwym krzykiem: „Nie zostawiaj mnie!...” Ale niewzruszona matka nieprzekonywująco obiecuje, że przyśle pieniądze, zatrzaskuje drzwi, auto odjeżdża, Lilya zostaje szlochająca, klęcząca w błocie...

Jest w tym filmie dwóch dziecięcych bohaterów, drugi to młodszy, 11-letni Wołodia, którego ojciec nie wpuszcza do domu. Wołodia sypia więc na zgniłym materacu, w zalanym wodą pustostanie lub w mieszkaniu Lilyi. Ale nie jest to już, jakie-takie mieszkanko, w którym zostawiła ją matka. Ciotka, zamiast opiekować się dziewczynką, przerzuciła ją do zdewastowanej kawalerki po świeżym nieboszczyku (sama wprowadzając się do odebranego jej mieszkania) i zaprzyjaźnione dzieci wegetują w spleśniałym od wilgoci pokoiku - bez środków do życia. Listy od matki nie przychodzą. Wreszcie któregoś dnia kuratorka (nie wiem dlaczego tak nazywana, skoro w niczym dziewczynce nie pomaga...) oznajmia, że matka przysłała pismo, w którym zrzeka się opieki nad Lilyą, ponieważ zawsze była ona dzieckiem niechcianym! Po przeczytaniu dokumentu kuratorka stwierdza „to straszne, ale tak jest.” Z jakąś okrutną satysfakcją. Ci wszyscy ludzie tu, wprost cieszą się z cudzego nieszczęścia - własne dało im znieczulającego kopa.

Nie mając innego wyjścia, Lilya zostaje dziecięcą prostytutką - nie ma na opłacenie mieszkania ani na jedzenie. (Świeżodemokratyczne państwo nie zajmuje się pozbawionymi opieki nieletnimi...)
Wołodii kłamie, że to matka przysyła pieniądze. Na jednym z zarobkowych wypadów do disco, poznaje chłopaka, dla którego (jak by się mogło wydawać...) nie jest seksualną lalką, a jego uczucie wygląda na miłość! (Ale uwaga, ten film to nie bajka...)
Młody człowiek blaguje, że pracuje w Szwecji i obiecuje zabrać tam Lilyę, gwarantując jej pracę (w tym wypadku akurat nie kłamie...). Załatwia jej fałszywy paszport (no bo przecież jest niepełnoletnia...) i wysyła ją tam oczywiście samą, kłamiąc, że za dwa dni dojedzie. (Jest tylko naganiaczem...)

Dziewczynkę odbiera z lotniska kolejny mafioso, do tego Polak! „Ja ci k... dam zaraz!” pada z ekranu w naszym ojczystym języku, gdy Lilya zorientowawszy się, próbuje uciec. I żeby od początku wiedziała, jaki jest jej status quo, zostaje przez gangstera pobita i zgwałcona, i następnie, noc w noc jest wożona do klientów pedofilów, za co w nagrodę, wieczorami dostaje do zjedzenia combo z Mc. Donaldsa. Musi zgadzać się na wszystkie perwersje, każdy opór karany jest zostawiającym ślady biciem, paszport ma odebrany, zamykana na klucz, nieznająca języka – jest bezsilna.

W międzyczasie Wołodia, bezdomny i opuszczony przez jedynego przyjaciela jakiego miał na Ziemi, zażywa dwie buteleczki pigułek i umiera pod jej zamkniętymi drzwiami, na klatce schodowej. Sąsiadka, gniewliwa babcia, kopiąc jego ciało gdera: „Nie ma gdzie spać, tylko tutaj...”
Wołodia towarzyszy potem Lilyi w Szwecji już jako anioł. Któregoś ranka pokazuje jej, że sutener-oprawca zapomniał zamknąć drzwi. Lilya wydostaje się na wolność, ale sama nie wie po co, bo mówi: „I gdzie ja pójdę?...”. Już nie wierzy, że gdziekolwiek może być lepiej i że ktoś zechce jej pomóc. Zdesperowana, chyłkiem przemyka koło spoglądającej na nią policjantki i biegnie na wiadukt zawieszony nad jezdnią pełną pędzących samochodów.

To od tej sceny zaczyna się film: wymizerowana dziewczynka, z posiniaczoną buzią, stoi na poręczy, szykując się do skoku. Tylko w zakończeniu filmu nie jest już sama, jest z nią anioł Wołodia, który usiłuje ją powstrzymać. (Ciekawe, po co?...)
I ostatnia scena: półprzytomna Lilya w pędzącym ambulansie, reanimatorzy przez radio zgłaszają jej dane „niezidentyfikowana dziewczynka około 16 lat, skoczyła z wiaduktu.” I za chwilę wizja umierającej Lilyi: z Wołodią (już oboje ze skrzydłami) znów na rosyjskim osiedlu, na dachu budynku - grają w piłkę. Potem Lilya widzi jak zmienia bieg swoich losów odmawiając naganiaczowi wyjazdu do Szwecji i wbiega po schodach do swojego mieszkania, podnosząc uburbuchanej babci wytrącone jej wcześniej kartofle.

Jest w tej scenie pośmiertnego powrotu na „stare śmieci” przewrotna gorycz. Rodzinna nędza, okrucieństwo i oziębłość okazują się lepsze niż to samo, a właściwie gorsze, w zagranicznym dobrobycie, gdzie deprawacja i choroba obojętności wobec cudzego nieszczęścia jest jeszcze bardziej zaawansowana. Nawet policjantka choć zarejestrowała siniaki na buzi dziewczynki, napełniła bak benzyną i odjechała...

Nie jestem w stanie zbawić całego świata, lecz na cudze cierpienie zwykle reaguję (za co najczęściej obrywam...). Ale ważniejsze jest, żebym mogła żyć z czystym sumieniem. Choć raz, kierowana współczuciem popełniłam grzech: dałam narkomanowi ostatnie 5$, bo nie mogłam znieść bólu na jego twarzy i bluzgałam (w duszy oczywiście...) na cały świat, że nie da się zlikwidować produkcji nrkotykow i uczynić realnego życia na tyle znośnym, żeby nikt nie musiał uciekać w imaginację.
Po obejrzeniu filmu „Lilya 4-ever” też mam ochotę wyć (do Pana Boga chyba tylko), żeby los dzieci stał się najważniejszy dla każdego dorosłego człowieka. Więcej, żeby dla każdego człowieka nieodwołalnym obowiązkiem było dbać o dziecko, przynajmniej swoje. I sądzić bezlitośnie, z najwyższym wymiarem kary tych, którzy zabijają dusze i ciała dzieci.

Na niedoskonałym świecie, gdzie panoszy się coraz groźniejsze zło, nie powinno się nikogo chronić przed poznaniem prawdy, choćby najbrutalniejszej i poznanie jej musi być tak potężnym szokiem, żeby już nikt nie mógł żyć w błogiej nieświadomości - tylko w taki sposób można zło sądzić, karać i mu zapobiegać.
Mimo, że to takie proste, ciągle nie uświadamiamy sobie, że nie żyjemy w Raju, tylko na Ziemi, gdzie nikt nie ma prawa - nie wiedzieć.
luty 08
_________________________________________________