niedziela, października 02, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 12 - Czy warto się mścić?

Przejeżdżając, w ciągu dnia zresztą, przez Redfern - niebezpieczną dzielnicę Sydney, zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, żeby pozwolić przejść pijanemu. Takiemu, którego w Polsce zwano „elementem”. Przeszedł na skos i w podziękowaniu walnął pięścią w dach mojego samochodu.

W pierwszym odruchu chciałam wyskoczyć i dołożyć mu pałą, jaką dla samoobrony wożę w aucie. Krzywdy bym mu nie zrobiła, do tego kusiła pusta ulica, ale po co?… Wciągnęłam oddech, policzyłam do dziesięciu, pijak zataczając się poszedł dalej, przeklinając cały świat. Łapa na pewno mu spuchła, bo Volvo ma żelazną karoserię. Sam się ukarał - nie musiałam się wysilać i …zaoszczędziłam sobie ewentualnych problemów.

Jednak obietnicę starego porzekadła: „Zemsta jest rozkoszą nie tylko bogów”, więcej skrzywdzonych wypróbowuje, niż odpuszcza sobie - mszcząc się czasem w imię prawa, częściej bez jego imienia, w afekcie lub z premedytacją. A bywają też trujący się nienawiścią przez całe życie - chociaż bez działania. Rzadziej zdarzają się potrafiący wybaczyć.

Powieść Aleksandra Dumasa „Hrabia Monte Christo” – historię człowieka, którego z powodu kobiety zdradził domniemany przyjaciel - czytam co kilkanaście lat, zawsze z równym zainteresowaniem, choć z wiekiem, coraz spokojniej. Jest to na pewno najlepsza historia zdrady, krzywdy i zemsty, jaką kiedykolwiek napisano. Nic dziwnego, że doczekała się kilku adaptacji filmowych.

Ponieważ lubię książkę, zaliczyłam wszystkie wersje: z Richardem Chamberlanem, serial z Gerardem Depardieu i ostatnio, za jedne 16 A$, stałam się właścicielką najnowszej przeróbki - z nareszcie idealnie dobranym odtwórcą roli tytułowej! W hrabiego Monte Christo wcielił się bowiem, znany z roli Chrystusa w „Pasji” Mela Gibsona - Jim Caviezel, aktor doskonale grający i wyglądający tak, jak czytając książkę można wyobrazić sobie Edmunda Dantesa.

Historia ta, za każdym razem emocjonuje i bulwersuje – szczególnie psychiczna przemiana człowieka naiwnego i dobrego, w bezlitosnego mściciela karzącego łajdaków zimno i konsekwentnie, według bezbłędnie opracowanego planu. I tylko dlatego nie mogę oderwać się od książki, że nie mogę doczekać się wieńczącego koniec, triumfu sprawiedliwości! Bo zbrodniarze zostają ukarani nawet więcej, niż na to zasłużyli - lecą głowy! Podczas, gdy mściciel ma się bardzo dobrze - sowicie wynagrodzony. Niestety, zatruty goryczą.

Oglądając kolejne, filmowe wersje tej pasjonującej powieści, śledzę jak scenarzyści zmieniają treść – choć przyznam, nie naruszając głównego tematu. W ostatniej nawet triumfuje szczęście rodzinne! Oraz, realizatorom dzisiejszych filmów, na których wszystko miga w obłędnym tempie, ta zawierająca wiele sensacyjnych szczegółów historia, wydała się jednak za spokojna. Doprawili ją zatem hollywoodzkimi efektami i amerykańską propagandą szlachetności, (która gryzie się np. z wojną w Iraku). Zakończenie jest więc prześlicznie obłudne - wszak dopiero po dokonaniu zemsty bohater się nawraca! Reżyser (Kevin Reynolds) chciał przekonać, żebyśmy karę zostawili Bogu - ale zabrakło mu poczucia rzeczywistości.

Wiadomo, że w dzisiejszym świecie nikt nie nadstawia czterech policzków, gdy go uderzą. Prawdopodobnie dlatego, że gdybyśmy to robili, to już obecnie, na świecie żyliby tylko ci, co biją i zabijają.

Winny ponad wszelką wątpliwość będzie ukarany, przez Boga lub jak chcą inni, przez kosmiczną sprawiedliwość – problem jednak w tym, że człowiek nie może się doczekać! Do tego prawo nie zawsze działa zgodnie z prawem i nie zawsze zapadają wyroki satysfakcjonujące – więc ludzie wymierzają sprawiedliwość na własną rękę. Niestety, zemsta dosięga także mściciela. I w końcu nie wiadomo, kto zostaje ukarany.

Jak wojna w Iraku. Miała być karą, tylko tak się złożyło, że wymierza się ją ciemiężonym, gdy winni są niedościgli i dalej czynią, co zaczęli. Zaś „strażnicy prawa” giną i tracą miliardy dolarów, nic nie zyskując.

W latach siedemdziesiątych byłam wędrownym muzykiem na terenach byłej Jugosławii. Spotykałam tam, między innymi, zamieszkujących Kosowo Albańczyków. Panuje wśród nich, zapewne do dziś obowiązujące, prawo vendetty. Poznałam tam milczącą i chmurną kobietę, która mając osiem lat zabiła człowieka. Ponieważ u wchodzących na salę sądową dorosłych sprawdzano, czy nie mają broni - ją nauczono jak ma użyć pistoletu. Zastrzeliła oskarżonego, zabijając także swoją przyszłość. Bo dokonać zemsty, w porywie złości, bólu, szaleństwa, czy w drodze przemyślanej premedytacji, może każdy, tylko czy każdy będzie mógł z tym żyć?

W Polsce ostatnio dyskutuje się nad przywróceniem kary śmierci - zemstą w obliczu prawa. Tymczasem wszystkie religie głoszą, że człowiek na „tamtym świecie” budzi się taki sam, jak w chwili zgonu. Dodatkowo, religie zapowiadające reinkarnację ostrzegają, że dusza przestępcy wcielając się w następne ciało - od początku czyni zło. A przecież życie każdego człowieka jest bezcenne - biorąc więc logicznie: resocjalizacja bardziej się opłaca.

Rozumiem, że w świecie bezczelnie panoszącej się przestępczości - ludzie mają dość. Chcę tylko dowieść, że zemsta nic nie daje. Lepiej walczyć o to, żeby prawo było prawem i przede wszystkim zbrodniom zapobiegało. Hrabia Monte Christo zmarnował dodatkowych kilka lat zamykając się w więzieniu zemsty, zamiast korzystać z cudem odzyskanej wolności. I pamięć tej zemsty na zawsze w nim pozostała.

Bo można zapomnieć krzywdy doznane, ale nigdy wyrządzone innym.

Akcent Polski nr 11/12 - 2004

__________________________________________________________