niedziela, kwietnia 23, 2006

Rozmyślania za kierownicą nr 22 - Obce ciała na jezdni

W obecnych czasach jezdnie są przeznaczone wyłącznie dla pojazdów mechanicznych, jakiekolwiek inne ciała są tam obce. Człowiek na jezdni może znajdować się tylko w wyznaczonych miejscach, bo w razie wypadku prawo jest przeciwne przechodzącemu w niedozwolonych.
Przypadek mojego przyjaciela z Polski lat siedemdziesiątych, jest właśnie takiego prawa przykładem. Jechał on nocą, swoim fiatem 125p po peryferyjnej warszawskiej ulicy. Nagle, z ciemności, wprost pod koła samochodu wskoczył mu - jak się później okazało pijany wojskowy. Kolega nie miał szansy wyhamować i uderzył obce (w tym miejscu) ciało, które nota bene w ogóle było mu obce, ponieważ kolega był pacyfistą.

Milicja ze śladów hamowania wyliczyła, że kierowca dozwolonej szybkości nie przekroczył, przejścia dla pieszych w pobliżu nie było, a wojskowy był tak naprany, że początkowo nie wiadomo było, czy jego nieprzytomność była skutkiem nadużycia alkoholu, czy uderzenia w samochód. Zresztą - jak to zwykle pijakowi, nic mu się nie stało.
Za to, ponieważ wgniótł blachę samochodu, w wyniku sprawy sądowej musiał wypłacić koledze odszkodowanie. Nie pomogło mu, że był wojskowym w czasach komuny. Zdaje się też, że wyleciał z wojska. Co może było dla niego lepszym rozwiązaniem, bo gdyby czuł się tam szczęśliwy nie zalewałby robaka.
Jak widać prawo czasami działa prawidłowo.


Nie cierpię obcych ciał na jezdni! Sama, jeśli już poruszam się tam pieszo, przestrzegam, żeby przechodzić na zebrach lub robię to byle gdzie, ale tylko gdy nie nadjeżdża żadne auto, albo po wyliczeniu: „zdążę przejść spacerkiem, czy nie?”
W Australii – niestety! - przechodzień to święta krowa. (No może nie całkiem, bo tylko jemu tak się wydaje.) A są to najczęściej zdesperowane święte krowy, którym na życiu nie zależy, bo w ogóle nie patrzą czy cokolwiek nadjeżdża i snują się po jezdniach na skos. Drugi, groźniejszy rodzaj tych świętych zwierząt, to zuchwalcy, wzorujący się na filmach typu action, na których bohater nadludzkim wysiłkiem, nawet spod walca drogowego wstaje niespłaszczony. Tylko, że w życiu to walec jest górą.

Osobiście uważam, że najbardziej stresującym obcym ciałem na jezdni są rowerzyści! Jadą za wolno, w nocy wyrastają nagle tuż przed samochodem, po wyznaczonych dla nich trasach pedałują pijanym zygzaczkiem – nie sposób przewidzieć, na którą stronę zdecyduje się zjechać rowerzysta. Omijam ich możliwie najszerszym łukiem, nie chcąc ich uszkodzić; lecz jest to prowizoryczne rozwiązanie - jazda rowerem powinna być dozwolona tylko w parkach i poza miastem. W wielkich miastach rower nie może być środkiem lokomocji jak w Chinach, gdzie aut jest tyle, co rowerów u nas.
Gdyby to ode mnie zależało, na wielkomiejskich ulicach skasowałabym też motocyklistów, szczególnie po tym, gdy jeden wychynął z ulicznego korka, podkutymi buciorami odbijając się od czekających samochodów. I byłby to zakaz humanitarny, a nie egoizm tej, która już na dwóch kółkach nie jeździ. Przecież wiadomo, że w razie wypadku kaski chronią głowy, nie kręgosłupy i szaleńcy często stają się ciałami niematerialnymi.
Przy tym, ostatnio aut coraz więcej i tyle obcych ciał wpycha się na jezdnie! Nawet ptaki, którym nie chce się fruwać, ślamazarnie kroczą w miejscach niedozwolonych i tylko raz znajomym udało się zobaczyć srokę przechodzącą na pasach. Choć bywa, że następuje zamiana ról: gdy w 83 roku mieszkaliśmy w Rzymie, przez jezdnie przefruwaliśmy, gdyż samochody jechały ciurkiem, nie zatrzymując się na zielonym świetle. Podobne bezprawie do dziś zresztą obowiązuje w Polsce: gdy pieszy postawi nogę na pasach, to mu ją przejadą.

Do obcych ciał na jezdni zaliczają się też kierowcy - jak pokazana niedawno w dziennikach telewizyjnych idiotka, która nie trzymając kierownicy, jadąc robiła sobie makijaż. Mam nadzieję, że odebrano jej prawo jazdy, bo choć sztuka jeżdżenia samochodem polega na tym, żeby nie dotknąć materialnego ciała, to tym ciałem nie może być kierownica.
Obcym ciałem jest też „przeświadczony”, który mimo, że zafundował sobie rejestrację Rider! nie wyrobił się na zakręcie, prawie otarłszy się o moje auto. Są debile, co jadąc kołami po środkowym pasie nie przewidują, że naprzeciwko ktoś zrobi to samo. Rozkojarzona, która z lewego pasa skręciła w prawo - tuż przed maską mojego auta jadącego prosto. No i oczywiście taksówkarze, którzy uważają, że wszystko im wolno i są bardziej nieobliczalni, niż pewna sędziwa dama w Liverpool, która nie zauważyła, że wjechała pod prąd, bo na przedniej szybie dyndała jej maskotka – kapcie naturalnych rozmiarów! Tych egoistów zaznaczam mocnymi słowami, bo bezmyślnością zagrażają życiu niewinnych.

Dziś, gdy życiowa akcja toczy się głównie na jezdniach, trzeba dbać i o nawierzchnię. Tymczasem w Polsce zdarza się 5000 śmiertelnych wypadków rocznie, bo kolejne rządy kłócąc się między sobą, nie zajmują się sprawami tak przyziemnymi jak stan dróg. W Australii rządy też się kłócą, jednak dbając o bezpieczeństwo i wygodę mieszkańców. (Choć często każąc im za to słono płacić!...)

W metaforze: współczesne życie to przepełniona jezdnia, po której pędzimy, tylko na chwilę przystając. Dlatego ważne jest, żeby właściwi ludzie znajdowali się na właściwych miejscach. Nie każdy nadaje się do prowadzenia, a wtedy bezpieczniejsze dla niego jest miejsce pasażera. Niestety, niewłaściwi pchają się tam gdzie nie trzeba - stąd ciągłe wpadki i wypadki.

Właśnie!... Na prima aprilis dałam się nabrać, że pewien urzędnik szkodzący Polonii został odwołany. Ucieszyłam się i... rozczarowałam, gdy zrozumiałam, że to tylko żart! O innym, niewłaściwym „stojącym na czele australijskiej Polonii” pisałam ja i kilka innych osób - przy burzliwej dyskusji, za to bez skutku. A przecież działalność tego pana wygląda, jakby samowolnie stanął na skrzyżowaniu i usiłował kierować ruchem, mimo, że wszyscy zważają jedynie na światła i znaki drogowe, a nie na wymahującego na środku jezdni intruza. Dziwne, że do dziś nie znalazły się silne osoby, które wziąwszy niewłaściwego pod pachy odstawiłyby go na trotuar!

Zamiast tego dyskutujemy w komentarzach na internetowych witrynach! I to na wszystkie możliwe tematy! Najmniej jednak na podane w artykule. Pod „Wybielonymi wąsami naczelnika” na Wirtualnej Polonii zamiast zdecydować, co z tym fantem zrobić, ktoś z bezsilną nienawiścią porównał moją urodę do Urbana, choć nie mam odstających uszu, nie jestem łysa i jestem dużą kobietą. Inny, zapewne były milicjant? (nie podał nazwiska) obcesowo wypytywał kim to ja jestem, bo w Melbourne mnie nie znają. Dyskusja bez powodu zeszła na polski kler. Rozpatrywano też rozkoszne wdzięki pewnej Zuzanny. Natomiast, mający odwagę podpisać się pan W. o którego przekręcie na Pulsie Polonii informowałam w „Wąsach....” zapewnił mnie, że jest wysokim brunetem, a wielbiciel RN i jak sądzę jej członek, lżył ile wlezie wszystkich przeciwników.
Przyznam jednak, że rozsądnych komentarzy jest tam przeważająca ilość - choć jak narazie - na komentarzach się skończyło...

Ponieważ dyskutanci pod felietonem zarzucili mi współpracę z Radiem SBS, oraz Pulsem Polonii wyjaśnię, że każdemu zdarzy się wjechać na niewłaściwą drogę - bo jak się na nią wjeżdża, to jeszcze nic nie wiadomo. Na usprawiedliwienie: w SBS-sie robiłam wyłącznie audycje muzyczne, sporadycznie i wiele lat temu. Natomiast Puls Polonii z początku wydał mi się (i wielu innym!) potrzebną Polonii gazetką internetową. Gdy zrozumiałam jaki mają profil, współpracę przerwałam, o czym zresztą na Pulsie napisałam, prosząc o usunięcie wszystkich moich tekstów.

I jeszcze – zarzut pana Wnuka, że podałam fakty niesprawdzone jest nieuzasadniony, podaję dowody: przekręt pana Wnuka jest wydrukowany na Pulsie Polonii, fakt wybielenia naczelnika przez były IPN podał w Expressie p.Eugeniusz Bajkowski, przynależniość partyjna naczelnika była potwierdzona kilka razy na Pulsie. Cytowałam również słowa naczelnika z wywiadu w SBS-sie (wszyscy słyszeli i niektórzy nagrali!). Mam także kopie felietonów i wywiadu naczelnika, o których pisałam. Rozmawiałam też z byłymi działaczami Solidarności. Wszystko oparte na FAKTACH. Nie da się ich podważyć!
Na koniec, zainteresowanemu mną melbourneńczykowi odpowiadam: jestem muzykiem z zawodu (dlatego wysłyszę każdy fałsz), ale też w ostatnich latach dziennikarką. I tak, jak przystoi niemdłemu dziennikarzowi, poruszając drażliwe tematy, czasem muszę dołożyć obcemu ciału - jeśli znajduje się ono w niewłaściwym miejscu.

Bo to, co jest dowodem mistrzostwa kierowcy, nie musi akurat odnosić się do dziennikarza.

Akcent Polski nr 3 - 2006

__________________________________________________________