piątek, października 14, 2005

Rozmyślania za kierownicą nr 14 - Łobuzy i policjanci

Kilka lat temu, moje osiedle – zwykle ciche i spokojne - okupowała banda zmotoryzowanych, dwudziestoletnich łobuzów. Przyjeżdżali kilkoma samochodami i urzędowali na placyku dniami i nocami, jedząc, pijąc alkohol, paląc maryśkę, pod płotem załatwiając naturalne potrzeby, nawiązując miłości i dramatycznie je kończąc, zasypiając w autach – oczywiście dopiero nad ranem. Tylko nie myli się - nie mając widać takiej potrzeby, choć kran z brudną wodą do gaszenia pożaru, znajduje się w widocznym miejscu.

Policja - wzywana minimalnie pięć razy w tygodniu - łagodnie zalecała im… cichsze zachowywanie się. Dziwne, że dzielnym policjantom nigdy nie przyszło do głowy, że miejsce między domami ma służyć mieszkańcom, a nie intruzom. I w ogóle, że należałoby bandę posłać do diabła, a w każdym razie zaaresztować. Jednak, muszę przyznać, że gdy łobuzów akurat nie było, policjanci pracowicie odgradzali teren oznaczony ich moczem, śmieciami, butelkami i resztkami narkotyków - żółtą taśmą. Pewnie, żeby było wiadomo, że jest to miejsce ich rozrywki i mieszkańcom wstęp surowo wzbroniony!

Nie wiadomo, jak długo trwałaby ta sielanka, gdybym nie przejechała, rzuconego bezmyślnie pod tylne koła mego samochodu, roweru jednego z hałastry. W rewanżu, na drugi dzień miałam przekłute dwie opony. Wezwana policja, co prawda potwierdziła stanowczo, że to łobuzów wina, gdyż rower był middle of the road. Za dziurawienie opon jednak ich nie ukarała, gdyż nie złapałam szakali na czynie - ze zrobieniem fotografii włącznie! Jak widać tylko na amerykańskich filmach brutalni, acz szlachetni policjanci posyłają przestępców do piekła.

Choć przyznam, że raz, nasz bohaterski policjant zaproponował, że porozmawia z chuliganami, ale ostrzegł, że wtedy będą mi więcej dokuczali! Wzruszyłam ramionami na taką niemoc prawa i wzięłam się do robienia czystki na cierpiącym osiedlu.

Muszę jednak być sprawiedliwa - był to rodzaj bandziorów tchórzliwych i hardych tylko w grupie. Nagabywani w pojedynkę, uciekali. Rozprawienie się z nimi nie było więc sprawą niebezpieczną, lecz długotrwałą - ich panowanie na osiedlu trwało półtora roku!

Zaczęłam - jak człowiek cywilizowany - od rozmowy, naiwnie wierząc, że jak niegdysiejsi polscy chuligani, posiadają honor. Przecież kiedyś bandy w Polsce miały swoje prawa i kodeksy! A wiem o tym z pierwszej ręki, gdyż zaliczyłam prawie wszystkie warszawskie Domy Kultury, najpierw grając w zespołach amatorskich, wreszcie pracując jako instruktor sekcji muzycznych. Także w tych mających najgorszą sławę: na Zaciszu, na Woli i na Powiślu. Tam bito się na noże, kastety i bagnety - ale równo, nie ze słabszymi. I nie walczono z kobietami. Pamiętam fana mojego żeńskiego zespołu, groźnego git dżentelmena, który po trwających do późnej nocy próbach, odprowadzał nas do tramwaju
dobrotliwie tłumacząc, że „tu niebezpiecznie…”

£obuzy z sydnejskiego osiedla nie posiadały honoru ani znajomości języka ojczystego, posługując się tylko najbardziej znanym angielskim słowem (między sobą też innych słów nie używając). Myśli na twarzach też nie mieli – przeszłam więc do czynów.
I tak, po kilku skutecznych wystąpieniach, obchodzili mnie z daleka, patrząc z niechęcią, lecz rozrabiając minimalnie, aż wreszcie zniknęli. A z czasem, nawet popiskiwania i echa działalności zamieszkałej tu hołoty ustały.

Wszystkim mającym podobne problemy (a niestety maltretowanych mieszkańców jest wielu) chciałabym podać kilka pożytecznych rad.

Przede wszystkim nie oglądać się na policję, bo może nas spotkać los żony Lota. Oraz, co jest bardzo ważne – nie dać łobuzom odetchnąć! Przy każdej więc okazji wzywać policję, czy straż pożarną, nawet jeśli nic specjalnie niebezpiecznego się nie dzieje, np. palą sobie ognisko na betonie, czy zadymiają osiedle, cisnąc w aucie jednocześnie gaz i hamulec.

Można też podać do sądu agenta mieszkaniowego, gdyż wg. prawa musi on zagwarantować bezpieczeństwo lokatorom. (Choć jest to sprawa kosztowna i wiadomo, bogatszy zawsze się wymiga…) Trzeba też, pisząc skargi i dzwoniąc do odpowiednich instytucji, podawać adres jednego znanego nam drania – zmaltretowany wpłynie na kolesiów, żeby się wynieśli.

Dobrze jest też ostentacyjnie spisywać numery rejestracyjne ich aut, ściskając w garści coś żelaznego, np łom, czy chociażby żeliwną nogę od głośników wokalnej aparatury. A pojedyńczo dać im do zrozumienia, że nasze auto może zamienić się w walec drogowy, w najmniej spodziewanych momentach.

I przedewszystkim unikać jałowych dyskusji, które prowadzą do spoufalania się. Lecz jeśli sytuacja dojrzeje do wybuchu - przekonywująco i zdecydowanie wykrzyczeć, co o nich sądzimy i co z nimi zrobimy w najbliższym czasie, bo i tak nam na niczym nie zależy, skoro nie pozwalają nam żyć normalnie.

Te łobuzy nie są jednak warte większej uwagi - trzeba się przyzwyczaić do ich obecności, tak jak nauczyliśmy się żyć z pollution. Dobrze byłoby jednak, gdyby australijski rząd zajął się wreszcie młodymi ludźmi, którzy nie mają co ze sobą zrobić i - choć mają po dwadzieścia lat - nie mają żadnej motywacji do życia.

Są jednak łobuzy, które mogą spowodować, że nasz świat - z takim trudem zbudowany - się zawali.
Kilka lat temu, obejrzałam film francuskiego reżysera Luca Bessona „Profesjonalista”. Był to jeden z pierwszych filmów - typu ostrzeżenie. (Teraz takich filmów kręci się więcej, widocznie czasy stają się coraz gorsze!) Na filmie jest scena, której nie da się zapomnieć: banda wpada do mieszkania pasera narkotyków, który co nieco sobie na boku odłożył. Przywódca bandy, psychopata i narkoman, własnoręcznie zabija całą rodzinę, łącznie z małym dzieckiem. Temat niby nienowy, ale w tym wypadku okazuje się, że bandyci to policjanci, a psychopata - nieposiadający żadnych ludzkich cech - jest szarżą i nikt mu nic nie może…

W filmie, tylko tytułowy bohater – zawodowy morderca – jest postacią szlachetną. Przez tę słabość zresztą zginie, broniąc życia dziecka (zabity przez policjantów). Temat przewrotny, ale czyż nieprawdziwy?

Żaden film nie jest całkowitą fikcją - pomysły do scenariuszy czerpie się z życia. Media codziennie podają coraz bardziej przerażające fakty z działalności ludzi, którzy wg. logiki naszego świata, powinni bronić prawa. I jeśli nie zdarzy się jakiś cud (który podobno zawsze ocala Ziemię od ostatecznej katastrofy), a zło w tak zastraszającym tempie będzie postępowało, to będę musiała z tytułu tych rozmyślań usunąć spójnik - żebym nie minęła się z prawdą.

Akcent Polski nr 2 - 2005

__________________________________________________________